czwartek, 20 lutego 2014

48. She can die.



                Minęło ponad półtora roku, odkąd dowiedzieliśmy się, że Zuzia ma chore serduszko. Wraz z Piotrkiem dokładamy wszelkich starań, by Zuzia wyzdrowiała, choć wiemy, że to nie jest możliwe.

- Wróciłem! – usłyszałam Piotrka wchodzącego do domu. – Jak się czujecie?
- Do bani. Nasz syn daje o sobie znać.
- Kolego – Piotrek zwrócił się do mojego brzucha. – Daj mamie trochę odpocząć, co? Pamiętaj, że mama jest tylko jedna – po tych słowach dał mi buziaka. – Jak badania?
- Moje, czy Zuzi?
- Wszystkie.
- Ze mną wszystko ok. U Zuzi też. Dostała nowe leki i cały czas jest wpisana na listę oczekujących. Następna wizyta za miesiąc.
- Co chcesz na obiad?
- Pizza! A dla Zuzi zamów jakieś frytki. Dzisiaj jemy fast foody.
- Gruba będziesz.
- Już jestem. Wiele się nie zmieni.
 
                 Kilka dni później Zuzia trafiła do szpitala. Piotrek był już na szczęście po sezonie ligowym. Przez prawie cały czas byliśmy u Zuzi z tym, że mnie często wyganiali do domu.
                Odsypiając zarwaną nockę usłyszałam dzwonek do drzwi. Niechętnie wstałam i otworzyłam drzwi.

- Cześć.
- Cześć mała. Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko ok.
- Piotrek Cię wysłał?
- Nieee… Daga – Michał uśmiechnął się szeroko.
- Wejdziesz? Zrobię kawy.
- Nie chcę Ci przeszkadzać.
- Nie przeszkadzasz. Najchętniej to siedziałabym w szpitalu teraz, a nie w domu. Ale Piotrek zaczyna się denerwować, bo powinnam się oszczędzać. Ale nie potrafię być spokojna, gdy tam leży moja córeczka…

                Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Michał przytulił mnie i zaczął głaskać po głowie. Wszyscy dodawali mi i Piotrkowi słowa otuchy, ale to i tak niewiele pomagało. Z Zuzią było coraz gorzej. Praktycznie co miesiąc dostawała nowe leki, które i tak nie wiele pomagały. Jedynym ratunkiem był przeszczep. Jednak od razu zostaliśmy przez  lekarzy uprzedzeni, że dawca może się nie znaleźć.
                Wieczorem wrócił Piotrek. Widziałam, że był zmęczony, ale nie pokazywał tego po sobie.

- Mam nadzieję, że się nie przemęczałaś dzisiaj.
- Nie. Za to widzę, że jesteś wykończony.
- Daję radę... Nie tak wyobrażałem sobie nasze wakacje, Magda.
- Ja też.

                Następnego dnia po śniadaniu pojechaliśmy do szpitala. Zuzia bawiła się z innymi dziećmi z oddziału. Kiedy patrzyłam na jej roześmianą buzię w środku coś mnie zakuło. Przytuliłam się do Piotrka i po chwili poszliśmy do Zuzi. Kiedy koło południa Zuzia usnęła przyszedł do nas lekarz.

- Dzień dobry. Co z Zuzą? – zapytał Piotrek.
- Witam państwa. Stan państwa córeczki jest lepszy, niż był kilka dni temu, gdy została do nas przywieziona. Nie są to zadowalające wyniki, ale jest lepiej. Najgorsze jest to, że rytm serca Zuzanny cały czas faluje. Po jutrze będzie u nas kardiolog z Warszawy i będziemy z nim konsultować stan Zuzi. Póki co proszę uzbroić się w cierpliwość, bo córeczka nie wróci tak szybko do domu.
- Dziękujemy.
- W razie pytań, jestem u siebie w gabinecie.

                Weszliśmy do sali, gdzie spała Zuzia. Usiedliśmy koło jej łóżka i wpatrywaliśmy się w nią. Widać, że była naprawdę zmęczona. Że nie służy jej pobyt w szpitalu. Niestety nie mogliśmy nic na to poradzić.
                Najbliższe dni były dla nas ciężkie. Stan Zuzi bardzo się pogorszył. Byliśmy u niej jak najczęściej, by nie odczuwała tak bardzo tego, że jest w szpitalu, podłączona do różnych urządzeń.
                Po trzech tygodniach wolnego Piotrek musiał jechać do Spały. Zostałam sama z Zuzią. Kiedy siedziałam u niej w szpitalu do sali weszła Gośka z Hubertem i dzieciakami.

- Ciocia! Wujek! – krzyknęła Zuzia.

                Cieszyłam się, kiedy widziałam uśmiech na jej twarzyczce. Kiedy Hubert został z dziećmi poszłam z Gośką na krótki spacer po szpitalnym korytarzu.

- Jak z nią? – zapytała Gośka.
- Lekarze mówią, że jedyną szansą jest przeszczep. Bo leki powoli przestają działać. Gosia, ja nie wiem, jak sobie poradzę. Zaraz urodzi się Damianek, Piotrka nie ma, Zuza jest chora. To wszystko mnie przerasta.
- Hej. Nie zostaniesz sama. Jeśli chcesz, zostaniemy z Tobą. Zaraz wakacje, podrzucimy chłopaków do moich rodziców i przyjedziemy do Ciebie.
- Przestań. Nie róbcie sobie problemu.
- Ty przestań. To nie jest problem. Przyjaźnimy się, niejedno razem przeżyłyśmy. Nie zostawię Cię Magda. Choćby Hubert miał zostać w Rzeszowie z dziećmi, a ja miałabym być z Tobą w Bełchatowie.
- W Łodzi. Nie zapomnij, że prawie tu mieszkam. W Bełchatowie nie byłam od tygodnia.

                Kiedy wróciły do sali bliźniaki siedziały na łóżku Zuzi i we trójkę się bawili. Kiedy siedzieliśmy w sali, do pomieszczenia wszedł tata Piotrka.

- Madziu, możemy porozmawiać?
- Jasne. Zostaniecie chwilę z Zuzią? – zapytałam Gośkę i Huberta.
- Jeszcze się pytasz – uśmiechnął się Żygadło.
- Tak? – zapytałam, gdy wyszliśmy z pomieszczenia.
- Chcemy przenieść Zuzię do szpitala w Warszawie. Tam będzie miała zapewnioną lepszą opiekę, będę mieć ją na oku i przede wszystkim Ciebie.
- Mnie?
- Tak. Za miesiąc urodzisz mi kolejnego wnuka i muszę dbać o to, żebyś mi się nie przemęczała, dbała o siebie..
- Tato… Przecież dbam.
- Wiem. Po prostu Ciebie też chcę mieć na oku.
- Kiedy chcecie ją przewozić?
- Jak najszybciej się da. Właśnie wszystko załatwiam.

                Wróciłam do Żygadłów i Zuzi. Mimo, że nie bawiła się z Wojtkiem i Kubusiem długo, wykończona zasnęła.
                Wieczorem Gośka z Hubertem i dzieciakami wrócili do Rzeszowa. Ja też postanowiłam pojechać do domu. Nie byłam w Bełchatowie od blisko tygodnia. Po godzinie jazdy weszłam do pustego mieszkania. Wzięłam odprężającą kąpiel, ubrałam wygodną piżamę i usiadłam przed telewizorem. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Na początku nie ruszyłam się z miejsca. Nie byłam pewna, czy mam otworzyć. Jednak po chwili wstałam i udałam się w kierunku drzwi. Spojrzałam przez wizjer, po czym wpuściłam Ignaczaków. Nadal nie mogłam przywyknąć, że Igła już nie pojawi się w Spale w roli zawodnika.

- Cześć. Chcieliśmy wpaść wcześniej, ale nie mieliśmy z kim dzieci zostawić.
- Czemu mi się tłumaczysz? Nawet nie wiedziałam, że przyjedziecie. Kurcze, nie mam czym was poczęstować. Jedynie cukier w szafce i trochę kawy. Nawet w lodówce zbyt wiele rzeczy nie ma.
- Nawet nie żartuj! Masz się zdrowo odżywiać – Krzysiek lekko się przestraszył.
- Spokojnie. Cały tydzień byłam w Łodzi u Zuzi. Przyjechałam dwie godziny temu.
- Co u niej?
- Tata stara się, żeby przeniesiono Zuzię do Warszawy, do szpitala dziecięcego. W sumie byłoby mi to na rękę. Męczą mnie te dojazdy. A tam tata byłby prawie cały czas przy niej.
- Ale wyjdzie z tego? – zapytała Iwona.
- Nie wiem. Lekarze mówili, że mamy z Piotrkiem przygotować się na najgorsze, bo o dawcę bardzo ciężko. Leki przestają powoli działać. Podają jej większe dawki, ale to nie ma sensu. Cały czas jest podłączona do tych wszystkich urządzeń…  

                Starałam się, by nie płakać, ale przychodziło mi to z trudem. Iwona przytuliła mnie, a Krzysiek zniknął za drzwiami kuchni. Gdy po chwili wyszedł, założył na siebie kurtkę, ubrał buty i przyszedł do nas.

- A ty gdzie? – zapytała Iwona. – Zimno Ci?
- Nie. Jadę do sklepu, bo ta cholera w lodówce to tylko echo ma. Jestem za pół godziny. Macie na coś ochotę?

                Pokręciłyśmy głowami. Krzysiek jak obiecał, wrócił po pół godzinie. Obładowany zakupami powędrował do kuchni.

- Ile mam Ci oddać? – zapytałam, kiedy wrócił do salonu.
- Hmm.. jednego – wyszczerzył się Igła.
- Co jednego?
- Jednego buziaka.
- Serio pytam. Przecież nie będziesz mnie żywić.
- A ja serio mówię. Powiedzmy, że to prezent. Ale na buziaka nadal czekam.

                Przytuliłam Krzyśka, dałam mu buziaka, a nawet dwa i zostałam wygoniona do łóżka. W swoim własnym domu.

- Ale..
- Nie ma żadnego ale, dziecko. My sobie poradzimy. Dobranoc.
- Dziękuję, że przyjechaliście.
- Nie dziękuj. Jesteś dla nas jak rodzina. Zawsze będziemy. Bliżej lub dalej, ale będziemy.

_________________________________________________________________
Ok. Coś tam dla Was naskrobałam. Dziękuję, że we mnie wierzycie, bo ja chyba nie za bardzo. Widzę, że jeszcze Was jakaś garstka Was tu została. Dziękuję Wam też za to :)
Ten rozdział nie jest taki, jaki chciałabym żeby był. Przyspieszyłam trochę akcję, bo nie chciałam pisać tego samego przez kilka rozdziałów. Tak więc dla tych, którzy się może trochę zagubili, w opowiadaniu mamy 2017 rok. 
Nie będę Wam już zrzędzić. Sądzę, że większość z Was i tak tego nie przeczyta....

Pozdrawiam, no_princess :*

PS. Myślałam nad zmianą narratora na trzecioosobowego. Piszcie, czy odpowiadałoby Wam to. Chcę znać Wasze zdanie :)

11 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że nie dojdzie do najgorszego.. Tak smuuuutnoooooooo się zrobiło :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby dla Zuzi znalazł się dawca :)
    A tak poza tym troch smutny ale fajny rozdział...mam nadzieje że kolejny będzie niedługo.Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No smutny, smutny :)
      Nie wiem, nic nie obiecuję... To coś wyżej pisałam przez dwa tygodnie, jak nie dłużej... :(

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Jejku nie uśmiercaj małej Zuzi :( rozdział spoko tylko ta Zuzia a z tym narratorem to teraz jest dobrze ale zrobisz jak uważasz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... Wezmę pod uwagę Twój protest, ale nie wiem jeszcze, czy będzie miał on wpływ na moją chorą wyobraźnię :D
      Dzięki :)

      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. rozdzial smutny ale swietny. Narracji nie zmieniaj.

    OdpowiedzUsuń
  5. kurcze aż sieprawie popłakałam mam nadzieje że Zuzia wyjdzie z tego biedactwoo <3 bd czekać na cb Kinga

    OdpowiedzUsuń
  6. Faktycznie taki smutny troszke.. Ale super jak każdy! (Tak, czytam, tylko nie zawsze komentuję.. ;)
    Zmienisz narrację czy nie i tak bedzie miło się czytać ;)
    Całuję,
    K.

    OdpowiedzUsuń